"Mąż cudownego zaiste pokroju" - św. Jan Kapistran i początki bernardynów
28 sierpnia 1453 r. do Krakowa przybywa franciszkański zakonnik o niskim wzroście, umartwionej postaci i suchym ciele. 67-letniego wówczas Jana z Capestrano witają procesją na dwie mile przed bramami miasta zakony, duchowieństwo, rajcy i mieszczanie, a przede wszystkim król Kazimierz Jagiellończyk ze swoją matką Zofią i kard. Zbigniewem Oleśnickim, którzy sami zaprosili zakonnika do stolicy. Ten z pozoru nie obdarzony predyspozycjami do stania się dobrym mówcą człowiek gromadzi na krakowskim rynku, tuż obok kościoła św. Wojciecha, tłumy, których nie pomieściłaby żadna świątynia.
Relacje z jego kazań na całym szlaku podróży są jednakowe: mamy do czynienia z jednym z najwybitniejszych kaznodziei ówczesnej Europy. We Włoszech, Niemczech i na Morawach jego nadzwyczajnym zdolnościom głoszenia wiary przypisywano liczne nawrócenia. Rzeczywiście zadziwiające są skutki, jakie i w Polsce wywołały dwugodzinne przemowy św. Jana Kapistrana. Gromady pokutujących za grzechy i śluby skromnego życia wydają się niewytłumaczalne w obliczu faktu, że tylko niewielka część słuchaczy mogła na bieżąco rozumieć wygłaszane po łacinie, a dopiero później tłumaczone przez jednego z księży kazania. W jednym z nich Franciszkanin poruszył sprawę turecką. Krakowskie mieszczaństwo znów zareagowało ochoczo, nie żałując klejnotów na cele wyprawy.
W 1454 r. Jan przeniósł się na Węgry - bezpośrednią arenę wydarzeń chrześcijańsko-tureckich. W porozumieniu ze sprawującym tam rządy magnatem Janem Hunyadym głosił krucjatę tak skutecznie, że do walki zgłosiły się tysiące ochotników. Kiedy Hunyady wyprawił się pod Belgrad, aby zawczasu przeciąć drogę postępującym na północ Turkom, powodzenie w bitwie stawało się wątpliwe. Niespodziewanie jednak Jan Kapistran przywiódł pod Belgrad 60 000 ochotników. Bitwę wygrano, a zmarłego kilka miesięcy później zakonnika w Węgrzech natychmiast ogłoszono świętym - stawiano mu nawet ołtarze w kościołach. Być może to jeden z powodów przez które kanonizacja Jana nastąpił dopiero 134 lata po jego śmierci. W 1690 r. papież Aleksander VIII ogłosił Kapistrana świętym.
Dużo ważniejsze dla dziejów Polski i Kościoła w Polsce są dokonania św. Jana nie na polu walki, ale ludzkich serc i umysłów. O ile bowiem przyczyny nawróceń gawiedzi można by upatrywać w jej ciemnocie i religijnej uczuciowości, to nie da się w ten sposób wytłumaczyć entuzjazmu i ewangelicznego radykalizmu, który zrodził się gronie krakowskich studentów, dobrze znających przecież i łacinę, i teologię. Jeszcze w czasie pobytu Jana Kapistrana w Krakowie zgłosiło się do niego ponad stu przedniejszych młodzieńców, którzy chcieli należeć do tego samego co Święty zakonu. W tym momencie rozpoczęła się historia bernardynów - zakonu, który chyba najbardziej ze wszystkich wpisał się w dzieje Polski. Ich geneza sięga jednak Włoch i mistrza Jana Kapistrana, którym był św. Bernardino ze Sieny (imię w Polsce tłumaczono częściej jako Bernardyn, a nie Bernard). Wszczął on w zakonie starania o przywrócenie pierwotnej, znacznie surowszej interpretacji reguły. Nastąpił wówczas rozdział franciszkanów na dwie gałęzie: konwentualnych (czarne habity) i "obserwantów" (brązowe habity). Tych drugich w Polsce nazwano bernardynami od pierwszego ich kościoła na krakowskim Stradomiu p.w. św. Bernardyna ze Sieny. Ruch duchowy i intelektualny, który zapoczątkowali bernardyni był wspierany przez znamienite osobistości jak kard. Oleśnicki, Jan Długosz, król Kazimierz Jagiellończyk czy księżna mazowiecka Anna. Tuż po Krakowie stanął klasztor w maleńkiej mieścinie - Warszawie. Wkrótce potem właściciele miast, jak choćby Jan Amor z Tarnowa, za punkt honoru uznawali ufundowanie bernardyńskiego kościoła.
Jak wspomniałem, Jan Kapistran zyskał wielką popularność w środowiskach Akademii Krakowskiej. Stąd w gronie pierwszych polskich bernardynów nie brakło jej studentów i pracowników naukowych. Do najbardziej znanych postaci, ktore urzekło życie Braci Mniejszych należy kanonizowany niedawno św. Szymon z Lipnicy. O. Aleksander Sitnik OFM nie potwierdza przekazu tradycji, czy na pewno słuchał on mów św. Jana Kapistrana. Jeśli nawet nie, to studiował jego pisma, dzięki którym Obserwant stał się jego autorytetem. Innym wyniesionym na ołtarze z grona pierwszych polskich obserwantów jest bł. Władysław z Gielniowa, tworzący jeszcze przed Janem Kochanowskim religijne poezje. On także był studentem Akademii Krakowskiej. Ta fascynacja bernardyńskim życiem bardzo przypomina dzisiejszą popularność dominikanów, do których to wstępuje wielu studentów, wcześniej objętych ich duszpasterstwem.
Bernardyńskie kazania stawały się wielkimi wydarzeniami, czasami trzeba było je głosić przed kościołami, gdyż nie były one w stanie pomieścić wszystkich wiernych. W każdym klasztorze istniał osobny urząd kaznodziei, który zobowiązany był do kształcenia się i stałego podwyższania poziomu swoich homilii. Trafili zakonnicy w brązowych habitach w duszpasterskie zapotrzebowanie ludności. Zaprowadzili w Polsce jasełka i szopki, z których i dzisiaj są znani. Bardzo rozwinęli śpiew wiernych, wychodząc poza dotychczasowe odpowiedzi "Kyrie eleison". Pierwsi stworzyli pieśni w języku polskim. Jak żaden inny zakon wpasowali się w mentalność sarmackiej szlachty i ludu. Synów szlacheckich nigdy wśród bernardynów nie brakowało, choć przewagę i tak mieli mieszczanie. Odbiciem sarmackich sympatii dla polskich obserwantów są literackie postaci ks. Piotra i ks. Robaka w utworach Adama Mickiewicza. Ulicom i placom nadawano bernardyńskie nazwy, istniejące do dnia dzisiejszego, mimo że już w niektórych miejscach bernardynów nie ma (np. we Wrocławiu, gdzie w klasztorze mieszkają już zakonnicy z innej franciszkańskiej prowincji). Zapisali się wreszcie w polskiej świadomości działalnością patriotyczną podczas zaborów. Niewielu wie też, że słynna "Panorama Racławicka" była przechowywana poczas II wojny światowej w ich lwowskim klasztorze.
(dm)
|